Przeziębiłam się i odwołałam dzisiejsze popołudniowe lekcje. Leżę na kanapie z kotem, kocem i kompem, popijam zdrowotne mikstury z imbirem, kurkumą i miodem.
Przed chwilą wyszłam po imbir i miód do sklepu, ale było jeszcze jasno, więc odruchowo skręciłam w stronę przeciwną, do pobliskiego parku. To była świetna decyzja, bo widziałam za budynkami słońce, żarzyło się na niebie jaskrawo pomarańczowym kolorem, wiecie, biały park, zachmurzone szare niebo i prześwitujące przez nie zachodzące słońce. Oczywiście wyciągnęłam telefon i zrobiłam zdjęcie, które nawet w dziesięciu procentach nie oddało niesamowitości tej sceny. Rozczarowana efektem schowałam telefon, skarciłam się w myślach za nawyk fotografowania życia, zamiast jego przeżywania i kontynuowałam spacer.
Spacer to jest zawsze dobry pomysł, a zimowy spacer jest nawet trochę lepszy. Zimno na skórze i ciepłe puchate ubrania to przytulna kombinacja, lubię być opatulona i przemierzać świat niczym ludzkie burrito.
Lubię spacery w parku, bo można tam spotkać pieski, również takie, które podchodzą do obcych ludzi się przywitać. Tym razem spotkałam Maję, była mała, biała i puchata, miała na sobie jasnoróżowy sweterek i bardzo mnie obszczekiwała, nie przypadłam jej do gustu. W takich momentach bardzo się cieszę, że mam koty, bo to jest bezpieczne wytłumaczenie psiej antypatii i nie muszę się zastanawiać, czy mam złą energię, albo inne antypsie wibracje – po prostu pachnę kotami, niektóre pieski tego nie lubią, wibracje są w porządku (nie zapraszam do dyskusji).
Maja pobiegła w jedną stronę, ja skierowałam się w inną (minęłyśmy się potem jeszcze raz, to nie jest szczególnie duży park) i mieliłam w głowie myśli o obecności w rzeczywistości, próbowałam sobie przypomnieć coś o Heideggerze i tym, co on pisał o byciu, bycie i czasie, ale właściwie to niewiele o tym wiem, więc i niewiele sobie przypomniałam. Natomiast przypomniałam sobie myśl z książki “Cztery tysiące tygodni” Olivera Burkemana, o tym, że dzieci zawsze żyją w teraźniejszości i wymuszają to na otoczeniu. On mówił o maluchach, ale mi przed oczami stanęły dzieci, które uczę.
Mówi się, że teraz to dzieci nie potrafią się skoncentrować, albo że tylko siedzą przy komputerach i nie mają dzieciństwa (cokolwiek to by miało znaczyć), że są roszczeniowe, mają słaby wzrok i niskie kompetencje społeczne, za mało ruchu (dopisz tu co chcesz).
Ale to wszystko tak naprawdę nie ma znaczenia, o czym przekona się każdy, kto pozwoli sobie na zatrzymanie się na chwilę, by przez chwilę po prostu pobyć z kilku(nasto)letnim człowiekiem i zobaczyć świat jego oczami. To buduje relacje, a relacje są podwaliną edukacji, czy też po prostu uczenia (się).